Asertywność. Słowo, które brzmi jak niezła SUPERMOC, a dla wielu z nas jest jak długa podróż przez błoto, piasek i ciernie. Bo nie rodzimy się z nią. A już na pewno nie wtedy, kiedy dzieciństwo nie dało nam bezwarunkowej miłości, poczucia bezpieczeństwa, stałości. Kiedy musieliśmy „zasługiwać” na uwagę i uczyć się, jak nie być kłopotem. Asertywność wtedy nie wyrasta w nas jak drzewo. Trzeba ją sadzić samodzielnie, podlewać łzami, wyrywać chwasty starego lęku.
Czym jest asertywność?
Najprościej: to umiejętność wyrażania własnych myśli, emocji, potrzeb i granic z szacunkiem do siebie i drugiego człowieka. A czym nie jest? Asertywność to nie agresja. To nie manipulacja. To nie uległość. To nie jest wymuszenie, krzyk ani milczące obrażanie się. To nie szantaż emocjonalny. To nie zdanie się na los.
Asertywność to zdanie: „Zależy mi, ale nie za wszelką cenę„.
To decyzja: „Chcę tego, ale nie zapłacę za to siebie„.
To szczerość: „Nie wiem, co dalej, ale wiem, że nie chcę w tym trwać bez odpowiedzi„.
Od trzech lat uczę się tej sztuki. I z radością mówię: nie jestem asertywna z natury. Ale działam asertywnie.
Dlaczego? Bo wiem, czego nie chcę.
Nie chcę być przystankiem. Nie chcę być bocznicą. Nie chcę, by ktoś „się zastanawiał”, czy jestem jego kobietą. Wiem, że jestem warta miłości, czułości, zaangażowania.
Znam swoją wartość. Znam swoje słabe i mocne strony. I wiem, że partnerstwo to nie rywalizacja, tylko gra do jednej bramki. Partnerstwo to elastyczne 100% – raz ode mnie, raz od niego. Ale zawsze wspólnie.
Dlatego potrafiłam powiedzieć „dość„. Nawet komuś, kogo lubiłam, kogo jeszcze do wczoraj widziałam w swojej przyszłości. Nawet temu, kto nic mi nie zrobił, ale również nic nie dał. Nie odpowiedział na najprostsze pytania: kim dla niego jestem, jak mnie widzi w swoim życiu.
Nie mam czasu na „może”, „zobaczymy”, „nie wiem”. Nie mam miejsca na niedojrzałość. Mam dwoje dzieci i jeden plan na życie: być szczęśliwą i spokojną.
I dlatego działam w asertywności.
Bo nie trzeba być głośną, by być zdecydowaną. Bo nie trzeba być bezczelną, by powiedzieć: nie. Bo nie trzeba grać ofiary, by się ochronić.
Asertywność to miłość do siebie. To wybieranie siebie, nawet jeśli kosztuje to samotność przez chwilę. To zaufanie sobie, że się wie.
Film, który uwielbiam? „27 sukienek”. Scena, w której przyjaciółka uderza główną bohaterkę w twarz i mówi: „Obudź się!” To nie przemoc. To czułość. To akt ratunku. Czasem trzeba dostać metaforycznego plaskacza, żeby powiedzieć: dość. Dzisiejsze spotkanie z moją klientką było takim.
Niech ten wpis będzie takim symbolicznym plaskaczem dla tych, którzy jeszcze nie powiedzieli „dość”. Dla tych, którzy wiedzą, ale jeszcze nie potrafią powiedzieć.
I będziemy do asertywności wracać. Jeszcze nie raz.
Bo to nie jednorazowa decyzja. To styl życia.
#PaulinaProsto
#DoCelu
#ZwykłeŻycieZwykłychLudzi
#kobietasiła
#autentyczność
#emocje
#dobro
#asertywność
#kobietaasertywna
#asertywnakobieta
#świadomakobieta
#związek
Asertywność to miłość do siebie. To wybieranie siebie, nawet jeśli kosztuje to samotność przez chwilę. To zaufanie sobie, że się wie.